czwartek, 29 października 2015
Pies sąsiadów
Nasi sąsiedzi mają wyjątkowego psa rasy Korgi. Królowa Elżbieta też ma psy tej samej rasy. Sąsiedzi są bardzo dumni z niego i faktycznie pies jest kochany i uwielbia być zabawiany, co często też czyni z naszym psem. Ostatniej nocy mój mąż strasznie chrapał. Zamknęłam dwie pary drzwi ale nadal drzwi nie mogłam spać. Ale skoro ja nie spałam nie widziałam powodu aby mój mąż też nie spał. Stwierdziłam, że za chwilę przestanie i starałam się nie wybudzać za nadto. Nasz pies był czujny i przestraszony oraz nasłuchujący. Po chwili usłyszałam dziwne odgłosy. Domyślam się, że pies sąsiadów spacerował w klatce ( w której jest czasami zamykany) co było słychać szuraniem po ichniej podłodze a naszym suficie. Zapewne podobnie jak nasz pies nasłuchiwał odgłosów chrapania męża. Wygląda na to, że mąż jest w stanie poruszyć chrapaniem nie tylko mnie ale również poruszyć klatki i psy. Ja niczym strażnik starałam się uspokoić psa, żeby nie szczekał no bo mógłby obudzić męża ;-) a przy okazji zachęcić do szczekania psa sąsiadów.
poniedziałek, 26 października 2015
Wybory i po wyborach
Wczoraj był dzień wyborów i wydawało się, że dzień był jakby lepszy, dużo ludzi spotkanych na ulicy serdecznych, zadowolonych. Oczekiwania na zmiany i chęć sprawdzenia czy dorośliśmy do decyzji zmian i czy potrafimy ocenić rzeczywistość, czy wierzymy w te wszystkie wyborcze obietnice, czy jesteśmy w realnym świecie czy odrealnieni, czy chcemy żyć w normalnym, otwartym kraju? Wydawało się, że na te wszystkie pytania w wybory znajdziemy odpowiedź.
Mam świadomość, że nie będzie przeszłości, nie wrócimy do PRLu. W tedy różniły się nasze poglądy polityczne to jako społeczeństwo potrafiliśmy żyć obok siebie i żyć, wspierać się razem w trudnych chwilach. Mniej było zazdrości, porównywania i oceniani. I wcale nie było po równo - jak nam to ktoś przedstawiał ale byliśmy pogodzeni z życiem, czuliśmy się bezpieczniej.
I już po wyborach i znowu dla niektórych radość i dla niektórych rozczarowanie.
Chciałam aby coś drgnęło, aby doszło do zmiany ale okazuje się, że jako naród jesteśmy dość naiwni i czekamy aż nam coś spadnie z nieba. Tylko, żeby spadło trzeba wykonać sporo pracy, myśleć, czuć, emocjonować się a to wszystko trzeba robić w jednym czasie i do tego pracować. Tylko myślenie o mamonie nie daje szansy na sukces choć zapewne są tacy, którzy tak myślą, egoistycznie i egocentrycznie.
Pomimo wyborów dziś mamy dobry dzień, choć wynik wyborczy nie jest po mojej myśli, trafiłam do tej grupy naiwnych, inaczej w polskim - "przegranych", - spotykamy się z sąsiadką z Korei i idziemy do biblioteki. Pozna nowe miejsce a ja poćwiczę mój angielski a Ona poćwiczy głowę;-). Kiedyś zapytała mnie czy ma mi płacić za spotkania a ja zdziwiona odpowiedziałam: nie - nadal jestem zdziwiona, jak sąsiadka ma płacić za czas spędzony z inną sąsiadką, przyjemnie, na wspólnych rozmowach, to trochę dziwne.
Ciągle nie chcę dać się w ciągnąć w ten dziki kapitalizm, ( chociaż czasami mu ulegam, czy ulegałam) przynajmniej biblioteki dają mi tą szansę.
Mam świadomość, że nie będzie przeszłości, nie wrócimy do PRLu. W tedy różniły się nasze poglądy polityczne to jako społeczeństwo potrafiliśmy żyć obok siebie i żyć, wspierać się razem w trudnych chwilach. Mniej było zazdrości, porównywania i oceniani. I wcale nie było po równo - jak nam to ktoś przedstawiał ale byliśmy pogodzeni z życiem, czuliśmy się bezpieczniej.
I już po wyborach i znowu dla niektórych radość i dla niektórych rozczarowanie.
Chciałam aby coś drgnęło, aby doszło do zmiany ale okazuje się, że jako naród jesteśmy dość naiwni i czekamy aż nam coś spadnie z nieba. Tylko, żeby spadło trzeba wykonać sporo pracy, myśleć, czuć, emocjonować się a to wszystko trzeba robić w jednym czasie i do tego pracować. Tylko myślenie o mamonie nie daje szansy na sukces choć zapewne są tacy, którzy tak myślą, egoistycznie i egocentrycznie.
Pomimo wyborów dziś mamy dobry dzień, choć wynik wyborczy nie jest po mojej myśli, trafiłam do tej grupy naiwnych, inaczej w polskim - "przegranych", - spotykamy się z sąsiadką z Korei i idziemy do biblioteki. Pozna nowe miejsce a ja poćwiczę mój angielski a Ona poćwiczy głowę;-). Kiedyś zapytała mnie czy ma mi płacić za spotkania a ja zdziwiona odpowiedziałam: nie - nadal jestem zdziwiona, jak sąsiadka ma płacić za czas spędzony z inną sąsiadką, przyjemnie, na wspólnych rozmowach, to trochę dziwne.
Ciągle nie chcę dać się w ciągnąć w ten dziki kapitalizm, ( chociaż czasami mu ulegam, czy ulegałam) przynajmniej biblioteki dają mi tą szansę.
Na zajęcia z florystyki mam ćwiczyć nazwy roślin po polsku i po łacinie. Może w bibliotece znajdę jakieś pomoce naukowe dla florystów;-) Bo choć interenet ponoć ma wszystko to jednak nie wszystko ma ;-)
niedziela, 25 października 2015
Fotogaleria wakacyjna
wakacyjny Chopin - przy pięknym wakacyjnym niebie. A Konkurs Chopinowski chyba nadal trwa ? Oj straciłam kontakt z rzeczywsitością;-)
Synek szykuje się do zimy.
Malownicze łąki w Polsce gdzieś koło Wrocławia. Bławatki a poniżej krwawniki. Ostatnio wypatrzyłam czerwone i żółte lecz nie miałam aparatu. Następnym razem się nimi pochwalę.
Wakacyjny bocian w oczekiwaniu na partnerkę. Zjawiła się i uwieczniłam to na innym zdjęciu. Niestety odleciała po kilku dniach.
czwartek, 22 października 2015
Punktualność
Lubię być punktualna. Punktualność oznacza dla mnie szacunek dla innej osoby. Dziś w szkole mamy pasowanie na ucznia. Godzina spotkania ustalona po lekcjach żeby rodzice zdążyli. Jeden dzień w roku i oczywiście jest temat do dyskusji, jak to zrobić żeby dzieci były przebrane na galowo w odpowiednim czasie. Dzieci mają dostać słodkości - tradycją ;-) szkoły jest, że dzieci dostają róg obfitości a w nim słodkości coniemiara. Jeden rodzic chce żeby słodycze były zdrowe inny żeby ich nie było a inny martwi się jak to zrobić żeby dotrzeć na czas do szkoły i ubrać dwójkę dzieci na galowo. Dziś dorwała mnie jedna pani babcia i sprowadziła do parteru. Poprosiłam rodziców żeby byli 15 minut wcześniej bo mamy furę rogów obfitości i dobrze byłoby aby rodzice je zabrali dla dzieci. Wczoraj pakowałam je razem z koleżanką - zawsze znajda się frajerki do roboty ;-) zwane wolontariuszkami bo inaczej pani wychowawczyni musiałaby by to zrobić. Ale skoro szkoła wymyśliła jak mówią rodzice to niech robi a my - rodzice jak damy kasę to dobrze. Zatem wczoraj było wesoło - był ruch, pakowanie a dziś jedna z pań - babcia - wyżyła się na mnie. Jak sobie to wyobrażam, żeby zdążyć na pasowanie, może lekcji nie powinno być bo 1,5 godziny to okazuje się za mało, żeby pani babcia przebrała dwójkę dzieci. Kurcze! wkurzyłam się. Całe szczęście za chwilę zadzwoniła znajoma z tekstem - jeszcze się taki nie narodził żeby wszystkim dogodził. I tego będę się dziś trzymać - a babcia niech radzi sobie jak chce - i już a wystroje się w 30 minut, wystroję syna a nawet mogę pieska też - i już poradzimy sobie w tym smętnym dniu z pasowaniem i z wisielczym humorem też!!!
środa, 21 października 2015
Sól morska do nosa ;-)
Przyszła piękna jesień ale też zmiana temperatur powoduje, że smarkamy i prychamy. Mój synek co jakiś czas używa soli morskiej przeznaczonej do nosa ale jak to on musi wprowadzić swoją innowację i wpsikuje ją sobie do gardła. I nie byłoby w tym nic dziwnego ale nie ma jeszcze jedynki - mleczny ząb wypadł i czekamy aż urośnie następny, a dziura czy jak woli mój mąż mniej dobitnie otwór po zębie służy do wpsikiwania spreyu soli. Zobacz mamo mówi syneczek - nie trzeba otwierać buzi - sprytny sposób na popsikanie gardła przez tą dziurę.
Po takim porannym zakrapianiu nosa najbrzydszy dzień wydaje się wesoły.
Po takim porannym zakrapianiu nosa najbrzydszy dzień wydaje się wesoły.
poniedziałek, 19 października 2015
Publiczna szkoła
Temat szkoły to niekończąca się historia. A temat publicznej szkoły to nigdy nie kończąca się historia. A ponieważ mam nie narzekać zastanawiam się jak to zrobić żeby napisać o naszej szkole dobrze, bez ględzenia ale jednak wyrazić swoje niezadowolenie. Nasza szkoła jest mała, przyjemna, uczniowie osiągają dobre wyniki, kadra nauczycielska jest raczej dobra ( no poza niektórymi niechlubnymi wyjątkami). Jednak dyrekcja doprowadza mnie do szału. Ale wiadomo, dyrekcja to dyrekcja zawsze ma ostatnie zdanie i trzeba się z nią liczyć. Nie można wprowadzić dystrybutorów na wodę - powód, no bo nie. Rodzice muszą organizować kasę, dobrowolnie na świetlicę, dobrowolnie na szkołę, dobrowolnie na zakup książek, dobrowolnie na konkursy, dobrowolnie na festyn. Ostatnio nawet dyrekcja poprosiła aby szukać komputerów, bo szkoła na to nie ma pieniędzy. Kurcze - a ja dobrowolnie mówię, to oszustwo, że nasza szkoła jest darmowa. Co gorszę nie da się tego słowa oszustwo zastąpić innym słowem jak tj. żart, ani farsa. Sprawa wydaje się być poważna i niestety nie chodzi tu o reformę edukacji tylko nieudolność dyrekcji szkoły, której się nic nie chce i wysługuje się rodzicami i jeszcze z uśmiechem na ustach przyznaje, że rodzice kupią, zorganizują, zrobią a wszystko to w majestacie prawa na festynie - no bo przecież dzieci trzeba uczyć społecznych kontaktów, zaradności, ekonomii itp. A dyrekcja siedzi, czasem chodzi - zarządza i dobrze wygląda ;-)
Kropielnica do nosa
Mój syn dostał kataru. I wiadomo katar nieleczony trwa tydzień i leczony 7 dni. Jednak nie zważając na tą starą prawdę gdy jest katar trzeba działać. Najlepiej inhalacjami. Stosujemy zakrapianie nosa solą morską a właściwie syn sam się obsługuje. Gdy rano nie może jej znaleźć pyta : mamo a gdzie jest ta kropielnica do nosa? Nie od dziś wiadomo, że dzieci są logiczne i potrafią zrobić nic z niczego dlatego nazwa kropielnica do nosa jest jak najbardziej adekwatna do sytuacji zakrapiania nosa ;-)
piątek, 16 października 2015
P1 Bruk
Idziemy niepośpiesznie do szkoły. Rozmawiamy. Oglądamy się na boki. Nagle naszą uwagę przykuwa mruczący niczym jaguar ciężki, masywny samochód. Jeszcze większe zdziwienie pojawia po przeczytaniu tablicy rejestracyjnej P1 BRUK. Zastanawiamy się, co może oznaczać ta nazwa Pan numer jeden w kategorii bruk. Uśmiechamy się. Pomysłowość właściciela tego auta miło nas zaskoczyła - nie przyszło nam wcześniej do głowy, że można być dumnym z produkcji bruku. Ale przecież o to chodzi, żeby być zadowolonym z tego co się robi.
czwartek, 15 października 2015
Barwy jesieni
Gdy jest pochmurno warto patrzeć na kolorowy świat. Liście i różnorodność drzew zachwyca. Spacerując rozglądam się cieszy mnie rzeźba liści na ścianie. Maleńki kwiatek który skulił liście. A mój piesek węszy, szuka i rzuca się wszystkich przechodzących. Co róż zawieram nowe znajomości. Zazwyczaj właściciele psów są przyjaźni i gotowi na pogawędkę nie koniecznie o pieskach. Spotykamy, prawie codziennie, Nitka, Plutona, Dżekusia i inne psiaki. Spacery okazują się bezcenne. Nasza Pieseczka to pretekst na wyjście.
Pluska i kapie a ja człapię
Oj siąpi, kapie, pluska i na dodatek wieje. Psa bym nie wygoniła ale sama muszę. Wyciągam kalosze i wkładam wkładki żeby nie zamarznąć. Przymierzam ooooo dziura. Wilka ale całe szczęście to tylko moja dziura. ja wiem, że jest ale kalosze są w cętki, paski, kropki i dziura ukrywa się w nich znakomicie. Ubieram kalosze spoglądam w lustro, otulam się kapturem i w drogę - do szkoły z synem. I kolejny raz zdziwienie. Jest paskudnie, pochmurno, siąpi, wieje ale idę i robi mi się jakoś lepiej. nawet przez dziurę w kaloszu nie wlewa się deszcz. całe szczęście zrobiła się w takim miejscy, że jeśli nie wpadnę po kostki do wody wyjdę sucha stopą. Synek śpiewa o Kamień z napisem love i idzie nam się super szybko a deszcz już nam wcale nie przeszkadza. W drodze powrotnej przestaje synek już nie śpiewa - ot nie idzie ze mną, za to rozchmurza się choć nadal pada. Ale już mi nic nie przeszkadza. Spotykam panią zmokniętą jak kura, wymieniamy się serdecznymi spojrzeniami, uśmiechamy się do siebie. I dzień zaczyna się dobrze. Na dodatek ukisiłam barszczyk. Teraz czekam aż nabierze siły ;-) Uwielbiam kiszonki wszelkiej zawartości - dziś kapusta, jutro ogórki a pojutrze już chyba będzie barszczyk. Zapewne maż kupi kawałek boczusiu i jak to w te pochmurne dni zrobi nam się lepiej.
Czas na wspmnienia. Wczoraj był dzień nauczyciela. Pani nasza i pan od synka dostali słodkości i piękne kwiaty. Patrzę na nie - wyhodowane przez mojego znajomego. Prawda że piękne?
Kilka zebrałam po drodze - ot, tak, tu skubnęłam, tam zerwałam i powstał bukiet dla teściowej.
Czas na wspmnienia. Wczoraj był dzień nauczyciela. Pani nasza i pan od synka dostali słodkości i piękne kwiaty. Patrzę na nie - wyhodowane przez mojego znajomego. Prawda że piękne?
Kilka zebrałam po drodze - ot, tak, tu skubnęłam, tam zerwałam i powstał bukiet dla teściowej.
środa, 14 października 2015
Degustator czekoladek
Dziś dowiedziałam się o świetnym pomyśle na zarobienie trochę pieniędzy. Ucieszyłam się i od razu postanowiłam działać. Podobnie jak mój znajomy masażysta zwany "błyskawicą" sprawdziłam w mig co to za oferta i okazało się, że może być nie tylko ciekawie, ale również smacznie. Oprócz tego ma być miło bo gwarantują pracę w miłej atmosferze ;-)
Praca idealna? O yes - Chodzi o testowanie czekoladek. Jednak może się zdarzyć wielkie rozczarowanie i to przy małych czekoladkach. Akcja marketingowa zakrojona na wielką skalę w poszukiwaniu degustatorów smaku o wspaniałych właściwościach: węchu, smaku i wręcz detektywistycznym spojrzeniu może okazać się nic nie znaczącą sprawą - kosztującą nie tyle kilka czekoladek co kilka godzin straconego czasu.
A skoro mam te wszystkie, ww zalety - super węch, słuch i spostrzegawczość - poziom alpha a nawet theta, postanowiłam się zgłosić. Co ciekawsze łapię się na grupę wiekową, której pracodawca szuka od 24 do 54. Czuję tylko pewien dyskomfort, że zgłaszam się do pracy gdzie w jawny sposób łamie się prawa zagwarantowane wieloma przepisami mówiące, że nie wolno dyskryminować pracownika ze względu m.in na wiek. Ale widocznie osoby 54+ i te do 24 nie mają tak wyrobionych zmysłów jak te pozostałe, poszukiwane w ogłoszeniu. No cóż z pracą, degustatora trzeba się pożegnać. Chociaż będę szczuplejsza, nie najem się tych niezdrowych tłuszczów i innych tam takich zawartych w tych smacznych czekoladkach. A moje zmysły degustatorskie zostawię sobie przy sporządzaniu koktajlu z awokado i borówek, z niewielką zawartością miodu i cytryny - mniam - polecam!!!
Praca idealna? O yes - Chodzi o testowanie czekoladek. Jednak może się zdarzyć wielkie rozczarowanie i to przy małych czekoladkach. Akcja marketingowa zakrojona na wielką skalę w poszukiwaniu degustatorów smaku o wspaniałych właściwościach: węchu, smaku i wręcz detektywistycznym spojrzeniu może okazać się nic nie znaczącą sprawą - kosztującą nie tyle kilka czekoladek co kilka godzin straconego czasu.
A skoro mam te wszystkie, ww zalety - super węch, słuch i spostrzegawczość - poziom alpha a nawet theta, postanowiłam się zgłosić. Co ciekawsze łapię się na grupę wiekową, której pracodawca szuka od 24 do 54. Czuję tylko pewien dyskomfort, że zgłaszam się do pracy gdzie w jawny sposób łamie się prawa zagwarantowane wieloma przepisami mówiące, że nie wolno dyskryminować pracownika ze względu m.in na wiek. Ale widocznie osoby 54+ i te do 24 nie mają tak wyrobionych zmysłów jak te pozostałe, poszukiwane w ogłoszeniu. No cóż z pracą, degustatora trzeba się pożegnać. Chociaż będę szczuplejsza, nie najem się tych niezdrowych tłuszczów i innych tam takich zawartych w tych smacznych czekoladkach. A moje zmysły degustatorskie zostawię sobie przy sporządzaniu koktajlu z awokado i borówek, z niewielką zawartością miodu i cytryny - mniam - polecam!!!
poniedziałek, 12 października 2015
Małe przyjemności
Dzień pochmurny i strasznie zimny ale co tam gdy ma się na głowie grubą własnoręcznie zrobioną czapkę to pogoda nie jest taka zła. Dziś pomimo tej smętnej aury udało mi się wyjść na całkiem długi spacer i nie zmęczyć się. Miałam towarzystwo sąsiadki Koreanki. Ona uczy się angielskiego a ja udaję nauczycielkę choć oczywiście gdyby mój nauczyciel usłyszał mój angielski nie byłby ze mnie dumny. Potem usmażyłam placki cukiniowe i dowiedziałam się że są delicios i zostały uwiecznione na zdjęciu sąsiadki i możliwe, że przejdą do historii polako-koreańskich stosunków społecznych. Następnym razem zamierzam zrobić z Nią kluski śląskie. Jak widać małe przyjemności codzienności stają się też smacznymi przyjemnościami.
W sobotę w drodze do szkoły świeciło wspaniałe słońce a czarny kocur usiadł na chodniku - nie mogłam tego nie pominąć.
W sobotę w drodze do szkoły świeciło wspaniałe słońce a czarny kocur usiadł na chodniku - nie mogłam tego nie pominąć.
piątek, 9 października 2015
Szkoła 7 latka
Pojechałam z siedmiolatkami na wycieczkę. Podróż trwała około godziny a zwiedzanie 2 godziny. Potem już tylko została podróż powrotna, która niestety trwała ponad półtorej godziny. Myślałam, że wycieczka będzie wspaniała i zarezerwowałam kolejne terminy. Okazało się, że dzieci miały tak dużo energii, że kilkakrotnie przez megafony były upominane i straszone że zostaną wyprowadzone z sali. Pan kierowca podsumowała drogę na Pracze Odrzańskie, że jeszcze z takimi dziećmi nie jechał. W czasie powrotu nie odezwał się, myślę, że zrozumiał, że dzieci tak mają - brzęczą i gadają nawet jak nie mają nic do powiedzenia. Sama jako optymistka i mama siedmiolatka miałam nadzieję na szybki powrót i marzyłam aby dzieci zasnęły podczas podróży powrotnej. Niestety dzieci, chyba mnie polubiły co skutkowało że chciały ze mną rozmawiać i ciągle słyszałam - proszę pani... . Gdy jednak zwróciłam uwagę co do zachowania chłopców, którzy wiecznie mówili o bąkach, kupach, i innych śmierdzących tabu dorosłego człowieka usłyszałam - pani nami nie rządzi ;-) co rozbawiło mnie do łez. Wcale się nie zdziwiłam gdy wychowawca na koniec wycieczki zaproponował aby na następny raz wziąć na podróż bajki i płyty - może łatwiej przeżyjemy bo o konwersacji z siedmiolatkami raczej nie możemy myśleć nawet przy największej dawce optymizmu.
Zazwyczaj podczas podróży ciekawi mnie wszystko dzieci tylko w jednym miejscy wykrzyknęły z zachwytem oooo Biedronka - w wcale nie chodziło o owada tylko o sklep ;-) Zabawne choć życiowe - prawda?
Zazwyczaj podczas podróży ciekawi mnie wszystko dzieci tylko w jednym miejscy wykrzyknęły z zachwytem oooo Biedronka - w wcale nie chodziło o owada tylko o sklep ;-) Zabawne choć życiowe - prawda?
czwartek, 8 października 2015
Deszcz
Dziś był pogodny dzień. Przyzwyczailiśmy się, że jest słoneczna jesień a tu nagle pada. Oooo pada - jaka radość.
Po miesiącu a może po jeszcze dłuższym czasie spadł deszcz. Czekaliśmy na niego długo a teraz jakbyśmy byli niezadowolenia no bo trzeba wyjść z pieskiem na spacer, któremu nie przeszkadza deszcz. Pobiegał, powąchał, pozaczepiał inne psy jakby nigdy nic, otrzepał futerko i szczęśliwy wrócił do domu - a ja razem z nim.
Po miesiącu a może po jeszcze dłuższym czasie spadł deszcz. Czekaliśmy na niego długo a teraz jakbyśmy byli niezadowolenia no bo trzeba wyjść z pieskiem na spacer, któremu nie przeszkadza deszcz. Pobiegał, powąchał, pozaczepiał inne psy jakby nigdy nic, otrzepał futerko i szczęśliwy wrócił do domu - a ja razem z nim.
poniedziałek, 5 października 2015
Szkocja ma wrzosowiska a my jagodziska
"Wyprawa w góry nikogo nie znuży, poznajesz nowe miejsca i nowych ludzi".
Uwielbiam wyprawy. Ta niedziela była wspaniała. Powędrowaliśmy inną, nieznaną drogą w góry na Śnieżnik. Poprzednio we mgle zatrzymaliśmy się w schronisku i nie dotarliśmy na szczyt. Tym razem dotarliśmy na samą górę. Towarzystwo poszło wcześniej a my nieświadomi, że są przed nami szliśmy niemalże żółwim tempem. Kiedy oni schodzili my nadal wchodziliśmy. Pogoda była rewelacyjna i widoki niebywałe. Krzaki zielonych jagód stały się bordowo, żółto, brązowe - co wyglądało rewelacyjnie przy kamieniach pokrytych mchem mieniącym się na seledynowo.
Zrobiliśmy ok. 14 km i nawet nie wiem kiedy. Choć przyznaję, dziś czuję się jakbym ktoś przejechał po mnie walcem. Przed oczami nadal mam widoki błękitnego nieba, różnych kolorów liści a gdy już wracaliśmy mgłami, które chciały spowić nie tylko góry ale też chmury. Wróciliśmy późnym wieczorem z satysfakcją dobrze spędzonego, pięknego dnia.
Uwielbiam wyprawy. Ta niedziela była wspaniała. Powędrowaliśmy inną, nieznaną drogą w góry na Śnieżnik. Poprzednio we mgle zatrzymaliśmy się w schronisku i nie dotarliśmy na szczyt. Tym razem dotarliśmy na samą górę. Towarzystwo poszło wcześniej a my nieświadomi, że są przed nami szliśmy niemalże żółwim tempem. Kiedy oni schodzili my nadal wchodziliśmy. Pogoda była rewelacyjna i widoki niebywałe. Krzaki zielonych jagód stały się bordowo, żółto, brązowe - co wyglądało rewelacyjnie przy kamieniach pokrytych mchem mieniącym się na seledynowo.
Zrobiliśmy ok. 14 km i nawet nie wiem kiedy. Choć przyznaję, dziś czuję się jakbym ktoś przejechał po mnie walcem. Przed oczami nadal mam widoki błękitnego nieba, różnych kolorów liści a gdy już wracaliśmy mgłami, które chciały spowić nie tylko góry ale też chmury. Wróciliśmy późnym wieczorem z satysfakcją dobrze spędzonego, pięknego dnia.
sobota, 3 października 2015
Polska złota jesień
Tak już jest polska złota jesień. Liście mienią się różnymi kolorami a słońce świeci i otula nas ciepłym blaskiem. Warto posiedzieć na ławce i powygrzewać się i jest fantastycznie. Ludzie łagodni, pogodni, uśmiechnięci, endorfiny buzują. Dzięki naszemu psiakowi poznajemy osiedlowe czworonogi.
i ich właścicieli. Poznaliśmy Lolka, Czesia, Fredzia i co dziwne wcale nie trzeba rozmawiać tylko o pieskach, właściciele psów chętnie rozmawiają o wszystkim i o niczym umilając sobie czas na spacerze. Wielka ulga bo jest inaczej jak to bywa z właścicielami dzieci - czyli rodziców, którzy bardzo często żyją życiem dzieci. jakby zapomnieli, że sami też są kimś. A nasza Sosenka jest tak za czepialską, że trudno nie nawiązywać kolejnych znajomości. Przy okazji lubi też biegać, zatem jest szansa, że jesienne i nawet zimowe wieczory będą aktywniejsze. I już się na to cieszę.
i ich właścicieli. Poznaliśmy Lolka, Czesia, Fredzia i co dziwne wcale nie trzeba rozmawiać tylko o pieskach, właściciele psów chętnie rozmawiają o wszystkim i o niczym umilając sobie czas na spacerze. Wielka ulga bo jest inaczej jak to bywa z właścicielami dzieci - czyli rodziców, którzy bardzo często żyją życiem dzieci. jakby zapomnieli, że sami też są kimś. A nasza Sosenka jest tak za czepialską, że trudno nie nawiązywać kolejnych znajomości. Przy okazji lubi też biegać, zatem jest szansa, że jesienne i nawet zimowe wieczory będą aktywniejsze. I już się na to cieszę.
piątek, 2 października 2015
Blanche i Marie w Teatrze Polskim
Właściwie to o czym chciałam napisać nie pasuje do tytułu mojego bloga. Byłam na sztuce "Blanche i Marie". A dlaczego nie pasuje do mojego bloga? Gdy ogląda się spektakl poruszający, niecodzienny, niekomercyjny i raczej nie oczekiwany w dzisiejszym świecie to trudno nazwać go "przyjemnością codzienności" choć niewątpliwie wyjście do teatru jest przyjemnością. Na dodatek byłam w nim sama. Jakoś tak się złożyło, mąż został z dzieckiem i nie miał ochoty na głębokie poruszenie a znajomi mieli inne przyziemne sprawy. A ja nie chcąc wyjść na głupca i będąc skąpcem ( no bo kasa już wydana na bilety) wybrałam się.
I teraz wygląda, że mogę się przechwalać, że zrobiłam coś dla siebie, dla mojej wrażliwości.
I cieszyć się, że mogę żyć w tych czasach, będąc kobietą wrażliwą, emocjonalną, nie jestem leczona psychiatrycznie. Gdybym żyła w czasach Marie Curie Skłodowskiej zapewne mogłabym uznana być za dziwoląga, histeryczkę -no chyba że byłabym arystokratką i cierpiałabym na tzw. globus i ciągłe migreny - to miałabym szansę na zrozumienie a może nawet na podziw. Wiadomo jak ktoś płacze to od razu jest histerykiem choć kobiecie to ewentualnie jeszcze jakoś ujdzie no ale facet to już przechlapane. A tak to jestem "motylem, który uciekł od Pana Boga" jak mówiono w sztuce i mogę marzyć, płakać, weselić się i smucić - przynajmniej we własnych czterech ścianach.
Przychodzi mi podsumowanie dzisiejszych teatralnych uniesień: Czasy się zmieniły, tylko ludzie nadal tacy sami ;-). Sztukę oczywiście polecam dla tych którzy lubią teatr poruszający. Teraz jeszcze bardziej doceniam, że jestem taka a nie inna -kobieca kobieta, choć nie perfekcyjna, idealna ale żywa. Smutek, radość, zmiana nastrojów, pewność, wredność, łaskawość, wyrozumiałość i wiele wiele wiele innych cech z którymi w tych czasach facetowi zdecydowanie gorzej.
I teraz wygląda, że mogę się przechwalać, że zrobiłam coś dla siebie, dla mojej wrażliwości.
I cieszyć się, że mogę żyć w tych czasach, będąc kobietą wrażliwą, emocjonalną, nie jestem leczona psychiatrycznie. Gdybym żyła w czasach Marie Curie Skłodowskiej zapewne mogłabym uznana być za dziwoląga, histeryczkę -no chyba że byłabym arystokratką i cierpiałabym na tzw. globus i ciągłe migreny - to miałabym szansę na zrozumienie a może nawet na podziw. Wiadomo jak ktoś płacze to od razu jest histerykiem choć kobiecie to ewentualnie jeszcze jakoś ujdzie no ale facet to już przechlapane. A tak to jestem "motylem, który uciekł od Pana Boga" jak mówiono w sztuce i mogę marzyć, płakać, weselić się i smucić - przynajmniej we własnych czterech ścianach.
Przychodzi mi podsumowanie dzisiejszych teatralnych uniesień: Czasy się zmieniły, tylko ludzie nadal tacy sami ;-). Sztukę oczywiście polecam dla tych którzy lubią teatr poruszający. Teraz jeszcze bardziej doceniam, że jestem taka a nie inna -kobieca kobieta, choć nie perfekcyjna, idealna ale żywa. Smutek, radość, zmiana nastrojów, pewność, wredność, łaskawość, wyrozumiałość i wiele wiele wiele innych cech z którymi w tych czasach facetowi zdecydowanie gorzej.
Wakacyjna wieża z okolic Kochankowa.
Wizyta na Poczcie
Wiadomo, nie od dziś, że Poczta Polska zmienia swoje oblicze. Na Poczcie oprócz kupienia znaczka kopert, wysłania paczki, przesłania pieniędzy można zaopatrzyć się w książki, kalendarze, mydła, pościel, teczki. Nasza Poczta tzn. ta najbliżej nas jest wyjątkowa. Bo oprócz tych wszystkich cudów Panie są wyjątkowo miłe i sympatyczne. Z przekonaniem polecają nowe produkty i usługi. Dziś 2 dzień października a pani już poleca szeroką gamę zniczy. Wystawione w gablotce gdzie niedawno były kredki i zeszyty, odblaski i plastelina, pisaki i farbki i zapewne jeszcze coś bo półek w gablocie jest sporo. Ostatnio nawet założyłam konto w Banku Pocztowym i było nawet całkiem miło - byłam jedna na poczcie i spędziłam tam ok. 40 min - pani czytała, drukował, oponowała, wyjaśniała, sprawdzała i takie tam no bo w banku porządek wiadomo musi być a pani nie robi tego często. Oczywiście byłam cierpliwa ponieważ ilość produktów zajęła moją uwagę co gorsze nawet kupiłam książki dla dzieci. Dziś pani zaproponowała mi nie tylko znicze ale również szeroką gamę ubezpieczeń. A ja na szczęście jestem już ubezpieczona - no bo dzisiaj speszyłam się do dentysty. A u dentysty całe szczęście nikt mi nie zaproponował ubezpieczenia zębów, zabezpieczenia przed zgubieniem przyszłej szczęki. Ale niestety wydałam tyle kasy jakbym ubezpieczyła rezydencję z milionerem. Ale za to uśmiech mam już niemal gwiazdy z Hollywood.
czwartek, 1 października 2015
Namiot z Decathlonu
Mój mąż uwielbia nowości turystyczne, IT itp. czyli tzw. męskie gadżety. A wiadomo jak się jedzie na wakacje "trzeba" no może to za dużo powiedziane, dobrze jest mieć, coś wygodnego na plażę, na biwak, wypoczynek. Stopniowo kompletujemy wyprawkę wakacyjną. Jakiś czas temu kupiliśmy super koc wygodny z nieprzemakającym podszyciem. Kupiliśmy też namiocik - też jakiś czas temu - składany ale nie taki okrągły reklamowany, że rozkłada się w 5 sekund, lecz taki co to trzeba złożyć rureczkę z trzech rureczek wsadzić do namiotu i czynność powtórzyć kilka razy bo rureczek do złożenia jest sporo.
Niestety namiot opisany porozrywał się po 4 latach i mąż z satysfakcją sprawił nowy samoczynnie rozkładany niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Namiot owszem rozkłada się szybko ale to chyba jedyna zaleta. Co do złożenia to już inna inszość. Mąż studiował, składał, czytał instrukcję i działał, działał. No i się udało. Potem okazało się, że nie tylko On miał z tym problem również inni wczasowicze. Zatem takich co się męczyli rozkładali i nie mogli złożyć na polskiej plaży było więcej. Namiot oprócz tego szeleścił co niemiara. Szczęśliwcami byli Ci co mieli starodawne parawany bo wiadomo na plaży w Polsce prawie zawsze wieje a słońca raczej jest jak na lekarstwo zatem kto miał parawan i ewentualnie parasol nadźwigał się ale za to mógł się "delektować" szumem fal ( oczywiście przed sezonem) bo w sezonie to już inna sprawa raczej wtedy nie ma niczego do zachwycania się.
Nasz super nowoczesny namiot przy lekkim powiewie wiatru trzepotał jakby chciał odfrunąć i nawet jednego dnia poniosło go a syn - wykazał się refleksem i dzielnością bo rzucił się w pogoń za namiotem. Maż dał sobie z nim spokój, ja ratowałam syna biegnąć za Nim i już chciałam odpuścić łapanie namiotu jednak syn był szybszy i złapał go. A kiedy go odzyskał stwierdził, że bardzo lubi ten namiocik a mnie było nieco smutno, że ten super gadżet zasłania nam kawałek nieba i zagłusza błogi spokój.
Niestety namiot opisany porozrywał się po 4 latach i mąż z satysfakcją sprawił nowy samoczynnie rozkładany niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Namiot owszem rozkłada się szybko ale to chyba jedyna zaleta. Co do złożenia to już inna inszość. Mąż studiował, składał, czytał instrukcję i działał, działał. No i się udało. Potem okazało się, że nie tylko On miał z tym problem również inni wczasowicze. Zatem takich co się męczyli rozkładali i nie mogli złożyć na polskiej plaży było więcej. Namiot oprócz tego szeleścił co niemiara. Szczęśliwcami byli Ci co mieli starodawne parawany bo wiadomo na plaży w Polsce prawie zawsze wieje a słońca raczej jest jak na lekarstwo zatem kto miał parawan i ewentualnie parasol nadźwigał się ale za to mógł się "delektować" szumem fal ( oczywiście przed sezonem) bo w sezonie to już inna sprawa raczej wtedy nie ma niczego do zachwycania się.
Nasz super nowoczesny namiot przy lekkim powiewie wiatru trzepotał jakby chciał odfrunąć i nawet jednego dnia poniosło go a syn - wykazał się refleksem i dzielnością bo rzucił się w pogoń za namiotem. Maż dał sobie z nim spokój, ja ratowałam syna biegnąć za Nim i już chciałam odpuścić łapanie namiotu jednak syn był szybszy i złapał go. A kiedy go odzyskał stwierdził, że bardzo lubi ten namiocik a mnie było nieco smutno, że ten super gadżet zasłania nam kawałek nieba i zagłusza błogi spokój.
Subskrybuj:
Posty (Atom)