wtorek, 22 grudnia 2015
W kolejce na poczcie
Tym razem znalazłam się na innej poczcie tzn. innej niż poprzednio. Czyli nie na tej, którą nazywam naszą. Poczta ta jest wyremontowana zgodnie z nowymi standardami obsługi; otwarte okienka, pełna dostępność dla klientów, wokół pełno książek dla dzieci, lizaków, kalendarzy i wiele, wiele innych przedmiotów, których człowiek nie spodziewałby się idąc na pocztę. Za to stojąc w kolejce można sobie pooglądać, zastanowić się a nóż coś kupimy. W kolejce stała para z wielką torbą wypchaną różnościami: kawą, herbatą, i czymś tam jeszcze - oj moje wścibstwo nie pozwoliło zaglądać mocniej, więcej. Podeszli do okienka i z obcym akcentem poprosili o karton a pani z okienka z serdecznością odrzekła - oj nie mamy. Ludzie wyszli zmieszani, zaskoczeni i nieco zmartwieni. Pani co prawda tłumaczyła im gdzie mają iść kupić karton. Kilka osób spojrzało po sobie też trochę zdziwieni, może myśleli, ( tak jak ja) że w Polsce robi się coraz normalniej i że skoro już takie okienka ładne to można na poczcie zapakować i ją wysłać. Ale jak to w życiu niespodzianki zdarzają się to rzecz niemalże naturalna. Kartonu i papieru do pakowania paczek chyba nie dowieźli do nowych standardów. My zostaliśmy już zaskoczeni - przyszła do nas wielka paka prezentów. Jeszcze nie daliśmy jej Mikołajowi, żeby upchnął te różności pod choinką ale już święta zaglądają do nas a my wspominamy jak to jest w świąteczny czas. Wczoraj wspominaliśmy nietrafione prezenty i wybuchaliśmy śmiechem. A czy pamiętacie te wasze nietrafione podarowane albo otrzymane prezenty. I co roku prężymy się, staramy a zazwyczaj nie trafiamy ;-) Znalazłam karteczkę na jednym woreczku - prezent nie koniecznie trafiony ale z serca darowany - to była karteczka od mojej mamy. Och ta mama kochana. Zawsze nawet jak się nie trafi można rozweselić obdarowanego. Wesołych Świąt!!!
środa, 16 grudnia 2015
Świąteczny prezent
Szkoła podarowała 20 kg jabłek na głowę ucznia. Hurra - ucieszyliśmy się bardzo, bo wiadomo jabłka sote, w szarlotce, soczek to rarytasy i do tego zdrowe. Rano gdy szłam z synem do szkoły wielki tir w eskorcie straży miejskiej przywiózł jabłka, które szybko, sprawnie zostały rozładowane. Razem z koleżanką wyposażone w różne akcesoria, pudła, koszyk, plastikowe skrzynki podjechałyśmy pod szkołę odebrać ten fantastyczny prezent. Okazało się, że nasze pudła, wiadra itp. nie były potrzebne jabłka można było wziąć w skrzynkach. Wydawała je pani intendent a pani dyrektor stała zadowolona, jako sprawca tego prezentu. Oczywiście cały splendor na jabłuszka spływał na Nią. Powiedziałam - o świetny prezent p. dyrektor przed świętami. A p. dyrektor odrzekła - " o tak, szkoła dużo robi tylko nie zawsze to widać" A faktycznie dużo robi. Na każdej skrzynce widniała mała karteczka: "Produkt przeznaczony do bezpłatnej dystrybucji - rozporządzenie delegowane komisji UE 1031/2014. No ale przecież nasza szkoła i p. dyrektor są z pewnością w Europie dlatego nie powinno mnie dziwić, że pani dyrektor przypisuje sobie zasługi UE i jak tylko ma okazję ogrzewa się w świetle unijnych gwiazdeczek.
poniedziałek, 14 grudnia 2015
Święta tuż tuż
Zbliżamy się do świąt. Czas tak szybko upłynął i nagle Święta. Znowu szykowanie mieszkania, ozdabianie go, wymyślanie różnych świecidełek. To bardzo przyjemny czas i choć z niczym nie mogę zdążyć a w domu bałagan jakby tajfun przeszedł nic się tym nie przejmuję. Rozłożyłam maszynę i szyję różne stworki, potworki. To wielka przyjemność wymyślał i robić te świąteczne ozdoby i świecidełka. Synek klei łańcuch, ja wyciągam foremki żeby upiec ciasteczka na szkolną wigilię. Już niedługo będzie można dzwonić z życzeniami. Ten rok jest wyjątkowy bo pojawił się niespodziewany Mikołaj. Nikt nie chcę się przyznać kto nim został. Przyniósł prezent dla naszego syna. I nie była nim moja siostra, mój brat, prawdopodobnie ani mój siostrzeniec ani siostrzenica. Może mój szwagier? Kto to wie. Ale dziękuję Mikołajowi - synek jeszcze nie dostał tego prezentu - bo postanowiliśmy podłożyć mu go pod choinkę. Teraz już tylko pozostanie nam sprzątnąć mieszkanie. Ustawić choinkę i ubrać ją w rożne kolorowe bombki. Do grona naszej kolekcji dołączyła wyścigówka. Ach - świetny ten przedświąteczny czas.
Szron otulil nas
Szron otulił wszystko wokół jest zjawiskowo pięknie i zimno jak diabli. Ale nie zważając na chłód wsiadamy na rower i jedziemy. Synek z plecakiem na bagażniku a ja chwieję się na zakrętach
i staram się nie wpaść w poślizg. Uf udało się zdążyliśmy na czas do szkoły.
Przypomina mi się jak w poprzednie wakacje chciałam przewieźć mamę na rowerze a mama nie bacząc na swoje 78 lat wsiadła na rower i chciała jechać bokiem na bagażniku niczym na Jawie
w mamy młodzieńcze lata. Ja optymista myślałam, że mi się uda - przewieźć 70 kg i, która rusza się
i kręci - bagażnik roweru nie jest wygodnym miejscem. Niestety okazało się, że nie dałam rady jechać z moją mamą, pomimo kilku prób. Był plus tego zmagania się rowerową podróżą z mamą no bo mamy nie zwaliłam i w porę złapałam rower razem z upadającą mamą. I ktoś powie nie ma
w tym nic śmiesznego przecież to głupota ale za to jaka zabawna no i na dodatek nic nikomu się nie stało a jest co wspominać. Dziś z mężem i sąsiadem podnosiliśmy domek. Mąż wybudował go
w czerwcu i był dumny a ja również z Niego i z domu. Syn wchodził do niego po drobinie i czasami a nawet rzadki siedział sobie na wysokościach obserwując świat. Zazwyczaj było trochę spokoju bo mogłam w tym czasie poplewić i coś porobić na działce. Maż napracował się straszliwie ale domek był wspaniały z widokami na trzy strony świata. W tym tygodniu przyszedł straszliwy wiatr
i zadzwonił do mnie pewien pan z działki, który zauważył, że domek runął na dach. I nie byłoby
w tym nic śmiesznego ale okazało się, że ten pan co do mnie dzwonił przychodził i zbierał drewno na opał wycinając niepotrzebne drzewa z działek a ten pan co dziś pomagał nam postawić domek
z powrotem dachem do góry, przynosimy wino, które robi sam z winogrona, który zrywam i daję mu do przetworzenia. Każdy z nas jest sobie potrzebny i nie ma w tym biznesu i interesu i nie jesteśmy rodziną - ot sąsiadami, którzy jak trzeba pomagają sobie. Budujące prawda - że można bez pieniędzy pomagać sobie nie oczekując nic w zamian a kiedy przychodzi chwila że pomoc jest potrzebna można na nich liczyć, nie prosząc i nie czekając w kolejce na audiencję. (To taka dygresja do pewnej sytuacji rodzinnej ;-) Ale o niej nie warto pisać, bo co mało istotne nie zasługuje na uwagę - :)
i staram się nie wpaść w poślizg. Uf udało się zdążyliśmy na czas do szkoły.
Przypomina mi się jak w poprzednie wakacje chciałam przewieźć mamę na rowerze a mama nie bacząc na swoje 78 lat wsiadła na rower i chciała jechać bokiem na bagażniku niczym na Jawie
w mamy młodzieńcze lata. Ja optymista myślałam, że mi się uda - przewieźć 70 kg i, która rusza się
i kręci - bagażnik roweru nie jest wygodnym miejscem. Niestety okazało się, że nie dałam rady jechać z moją mamą, pomimo kilku prób. Był plus tego zmagania się rowerową podróżą z mamą no bo mamy nie zwaliłam i w porę złapałam rower razem z upadającą mamą. I ktoś powie nie ma
w tym nic śmiesznego przecież to głupota ale za to jaka zabawna no i na dodatek nic nikomu się nie stało a jest co wspominać. Dziś z mężem i sąsiadem podnosiliśmy domek. Mąż wybudował go
w czerwcu i był dumny a ja również z Niego i z domu. Syn wchodził do niego po drobinie i czasami a nawet rzadki siedział sobie na wysokościach obserwując świat. Zazwyczaj było trochę spokoju bo mogłam w tym czasie poplewić i coś porobić na działce. Maż napracował się straszliwie ale domek był wspaniały z widokami na trzy strony świata. W tym tygodniu przyszedł straszliwy wiatr
i zadzwonił do mnie pewien pan z działki, który zauważył, że domek runął na dach. I nie byłoby
w tym nic śmiesznego ale okazało się, że ten pan co do mnie dzwonił przychodził i zbierał drewno na opał wycinając niepotrzebne drzewa z działek a ten pan co dziś pomagał nam postawić domek
z powrotem dachem do góry, przynosimy wino, które robi sam z winogrona, który zrywam i daję mu do przetworzenia. Każdy z nas jest sobie potrzebny i nie ma w tym biznesu i interesu i nie jesteśmy rodziną - ot sąsiadami, którzy jak trzeba pomagają sobie. Budujące prawda - że można bez pieniędzy pomagać sobie nie oczekując nic w zamian a kiedy przychodzi chwila że pomoc jest potrzebna można na nich liczyć, nie prosząc i nie czekając w kolejce na audiencję. (To taka dygresja do pewnej sytuacji rodzinnej ;-) Ale o niej nie warto pisać, bo co mało istotne nie zasługuje na uwagę - :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)