środa, 25 lutego 2015

Greenwitch letnią porą

Słońce coraz bardziej przygrzewa. Wdziera się do mieszkania i demaskuje kurz. Oj, nie mam siły na sprzątanie. Kaszlę, kaszlę i nie przestaję kaszleć i znowu kaszlę. A może ten kaszel od tych kotów na podłodze? A może od chomika co w klatce siedzi i tylko patrzeć jak zacznie prychać ze mną.
A co tam, za chwilę posprzątam i pozbędę się tych kudłatych stworów walających się po kątach.
Wyciągam album i wspominam podróże - tym razem  trafiło na London City. Był to czas kiedy ważyłam jakieś 20 kg ( no może 25) mniej a i tak miałam do siebie pretensje, że w czarnym obcisłym body mam za duży biust, zbyt obfite biodra, dżinsy za obcisłe i jeszcze kilka uwag też by się znalazło.  A teraz po latach, wrócil rozum. Patrzę na zdjęcia z Londynu, ależ ja na nich wyglądam -  jak gwiazda filmowa. Młoda piękna, zgrabna - to były czasy - studenckie -lata 90. Mam takie zdjęcie na Greenwitch przy obserwatorium - stoję zadowolona i szczęśliwa ale pamiętam jak kołatała mi się ta jedna myśl - Where are we są. Południk 0 - wielkie łąki a za nimi panorama miasta. Zawsze tak jakoś miałam niby ten angielski był w mojej głowie ale zawsze też wdzierały się polskie słowa. Polska mentalność. Ot  zawsze Polka z wątpliwościami. Nie to co teraz pokolenie 20-30 letnich Polaków obywateli świata.
Powiedziałam o tym mojej psiapsiółce, z którą zwiedzałyśmy zagramnicę  i strasznie się uśmiała. Zawsze gdy pobłądzę już wraca do mnie to "Where are we są". Stąd może to moje ORiNO. Prawie zawsze jest jakieś OR  i NO a czasem OR & NO. Skomplikowane - nie - a skąd, samo życie.
A kiedyś  zdarzył nam się pobyt na plaży i tam też można było zawołać Where are we są?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz